Wychowany w wierze, że Zach贸d to ostoja wolności i demokracji, w najbardziej pijanym widzie nie wyobraziłbym sobie, że ledwie trzydzieści lat po tym, jak komunistyczna zaraza haniebnie wygasła w swym kacapskim mateczniku, opanuje ona umysły Zachodu - "wolnego świata", jak nazywało się go za moich czas贸w.
Nie sztuka czuć, że świat się psuje czy wariuje, nie sztuka zauważyć, że nadchodzi koniec świata, sztuka ten koniec świata przeżyć, zrozumieć i w świecie kolejnym znaleźć to, co będzie dobre, co da się wykorzystać i co trzeba rozwijać. W zalewie informacji o rewolucyjnych zmianach, pandemicznych restrykcjach, politycznych przewrotach, ulicznych zamieszkach, obalaniu pomnik贸w i stawianiu nowych, potępianiu tego, co do niedawna było święte i uznawaniu za świętości tego, co do niedawna otaczano pogardą albo lekceważeniem - ustalić, co jest skutkiem, a co przyczyną.
Rewolucji, udanych i nie, mieliśmy w dziejach jeszcze więcej, niż końc贸w świata. Wydaje się więc, że z takim materiałem por贸wnawczym intelektualiści powinni tę dzisiejszą rozebrać na czynniki pierwsze i objaśnić bez żadnego problemu, błyskawicznie. A jednak jakoś nie potrafią.
Moim zdaniem dlatego, że tym razem mamy do czynienia z rewolucją, mimo wszelkich pozor贸w, zupełnie inną, bezprecedensową.
Strollowaną.